Izzy and the Black Trees – zbuntowani rewolucjoniści, którzy zmieniają świat muzyki

Fot. BW Pictures

7 października 2022 roku zespół Izzy and the Black Trees wydał swój drugi album „Revolution Comes In Waves”, który dokonał rewolucji nie tylko w bezkompromisowym przekazie artystycznym, ale przede wszystkim w polskiej muzyce. Dlaczego? Odpowiedź znajdziecie już w pierwszych sekundach znakomitej płyty, którą otwiera agresywny utwór o bardzo ważnym przesłaniu „I Can’t Breathe”. Żeby lepiej zrozumieć jego znaczenie, dowiedzieć się czy jesteśmy gotowi na prawdziwą rewolucję i czy dokonuje się jej na raty, zapraszam do przeczytania mojej rozmowy z wyjątkową wokalistką grupy – Izabelą Rekowską.

Izzy to Ty, a czarne drzewa to koledzy z zespołu?

Tak. Izzy to angielski skrót od mojego imienia Izabela, a czarne drzewa to Mariusz Dojs, Mateusz Pawlukiewicz i Łukasz Mazurowski.

Czy te czarne drzewa mają jakieś symboliczne znaczenie?

Sama nazwa powstała za namową naszego znajomego Szymona Swobody, który prowadzi studio nagraniowe Vintage Records. Wokół niego rośnie bardzo dużo drzew. Jest to piękne miejsce na łonie natury, koło Pałacu w Porażynie pod Opalenicą. Szymon te drzewa zobaczył w nas i w naszej muzyce, która jest mimo wszystko trochę mroczna, zwłaszcza że nasze wcześniejsze granie zahaczało o folk amerykański, który też wpisywał się w dosyć niewesołe klimaty.

A poza tym chłopcy z zespołu są moją osobistą podporą, więc te drzewa wspierają mnie zawsze na scenie.

Faktycznie więc można doszukiwać się tutaj symboliki i klimatycznej i emocjonalnej. Mówisz, że chłopcy wspierają Cię na scenie. A jak właściwie się poznaliście? Jak uformował się Wasz skład?

Obecna formacja nie jest składem oryginalnym, bo sam zespół powstał w roku 2018 i wtedy mieliśmy innego perkusistę i innego basistę – Wrzosa. Jedynie Mariusz, gitarzysta, był w początkowym składzie zespołu. Natomiast Wrzos postanowił spełnić jedno z marzeń swojego życia i wyjechał w podróż po Stanach Zjednoczonych. Pojawił się wtedy Łukasz, który jest na przeciągającym się zastępstwie i myślę, że zostanie już z nami na stałe. Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy pojawił się Łukasz, pojawił się też Mateusz na perkusji. Mieliśmy wcześniej paru innych perkusistów, którzy próbowali z nami działać, ale nie zawsze się to spinało w całość – dzieliły nas różne cele życiowe. I prawdę mówiąc dopiero wtedy, gdy pojawili się Łukasz i Mateusz, zaczęło nam się wszystko świetnie układać i myślę, że nasz obecny skład to bardzo dobra konfiguracja.

Czyli w takiej właśnie, a nie innej konfiguracji, zaczęła się pojawiać chemia i powstał związek jak relacja między mężczyzną i kobietą? 😉

Tak. Obecny skład uczestniczył w nagrywaniu najnowszego albumu „Revolution Comes In Waves” i myślę, że tę chemię doskonale słychać.

Izzy, a teraz porozmawiajmy o Tobie. Twój wokal często porównywany jest do Patti Smith albo PJ Harvey, a ja myślę sobie, że trochę tak, ale przede wszystkim słychać tutaj Twój specyficzny pierwiastek. Pierwiastek Izabeli Rekowskiej. Kiedy odkryłaś, że śpiewanie jest Twoją drugą skórą?

Często jest tak, że śpiewanie zaczyna się we wczesnych latach podstawówki czy liceum i rzeczywiście od zawsze śpiewałam. Zaczęło się od gry na gitarze. Pierwsze swoje koncerty organizowałam w piwnicy u rodziców, potem gdzieś solo i z różnymi zespołami. Nie jest tak, że robię to od kilkuletnich początków życia, a od tych zdecydowanie późniejszych, ale dopiero w Izzy And The Black Trees moje śpiewanie stało się poważne. Wielkie znaczenie ma obecny układ ludzi w zespole i muzyka, którą gramy. To jest ten moment, na który warto było poczekać.

Ile procent znalazłaś w artystkach, które wymieniłam? A może właśnie nie?

Jeśli chodzi o PJ Harvey, to jak najbardziej – jestem jej wielką fanką. Byłam nawet na jej trzech koncertach. Jest to artystka, która ma na mnie duży wpływ, jeśli chodzi o poczucie estetyki muzycznej i pisanie tekstów. Natomiast Patti Smith jest dla mnie mityczną postacią, którą rzeczywiście bardzo lubię i w której teksty i muzykę zagłębiałam się, ale już w późniejszym okresie życia, więc nie miała na mnie takiego wpływu jak PJ Harvey. Obie są artystkami, które bardzo doceniam i które nadal mi imponują, ale oprócz nich słucham też wielu różnych zespołów: Radiohead, White Stripes i innych, które wywierały i wciąż wywierają wpływ na moje inspiracje. Tak jak mówisz, pewnie wyczuwalne są te wzorce, ale jednocześnie staram się robić to czuję i na swój sposób. Używam różnego typu ekspresji, zwłaszcza jeśli chodzi o głos.

Twój przekaz wokalny jest bardzo emocjonalny. Często wręcz manifestacyjny. Mam wrażenie, że jest to jednoznaczne z przekraczaniem własnych granic intymności emocjonalnej. Czy to jest trudne?

Tak. Na co dzień nie jestem osobą bardzo ekstrawertyczną, dlatego uzewnętrznianie swoich emocji jest trudne. Na scenie jednak jest trochę inaczej. Myśląc o swoich scenicznych uzewnętrznieniach przypominam sobie pierwsze koncerty w piwnicy, gdzie słuchało mnie dziesięć osób, a następnie występy w klubach przed coraz większą publicznością. I muszę powiedzieć, że jednak najcięższym momentem jest zagranie przed dziesięcioma osobami, które są sobie bardzo bliskie. Gdy zacznie się od tego, póżniej jest coraz łatwiej. Mam wrażenie, że artyści często mają problem z przekazywaniem swoich emocji i uzewnętrznianiem się. To rzeczywiście jest trudne. Ale dzięki temu, że zaczęłam od intymnych sytuacji, teraz mimo wszystko jest mi łatwiej. Kiedyś często śpiewałam sama z gitarą, był też okres gdy grałam na banjo. Wtedy znajdowałam się w sytuacji, że byłam tylko ja i odbiorcy, a teraz jest tak, że jestem ja i są też przecież chłopaki. Chociaż mówi się, że ludzie największą uwagę zwracają na wokalistę, to i tak czuję, że jest mi łatwiej. Mogę rozproszyć swoje skupienie, a to bardzo pomaga. Uwalnia.

„Revolution Comes In Waves” to album bardzo manifestacyjny. Każda piosenka o czymś opowiada. Skąd wziął się bunt w Waszej sztuce? Czy to historie Twoje, które przemycasz do tekstów, czy inspiracje znajdujesz w życiu innych? A może to i to?

Wszystko zebrało się przez ostatnie parę lat. Na całym świecie i w nas samych skumulowały się pewne emocje, zwłaszcza w okresie pandemii, kiedy nie mogliśmy tych emocji wyzwolić. Było w tym wszystkim dużo stresu, a ja poczułam, że muszę te emocje przekazać. Reszta zespołu też jak najbardziej się w tym odnalazła, chociaż jako mężczyźni nie zawsze są związani z problemami, które poruszam w tekstach. Mają jednak w sobie dużo empatii, co oddziałuje na nich muzycznie.

Moje teksty są takim pamiętnikiem wydarzeń, które miały miejsce na przestrzeni ostatnich lat, np. protesty kobiet czy morderstwo Georga Floyda, do którego nawiązuję w „I Can’t Breathe”. Były to wydarzenia, które wstrząsnęły całym światem i nie można o nich zapominać. Trzeba starać się, żeby nie wydarzyły się ponownie. Niestety jednak cały czas kręcimy się w kółko, więc prawdopodobnie kolejny album będzie równie burzliwy.

Od razu nasuwa mi się mocny utwór „Break Into My Body”, który wyzwala emocje kobiet stawiających granice. Pisałaś ten utwór z myślą o represjach wobec kobiet, które dzieją się na różne sposoby na przestrzeni stuleci, czy miałaś na myśli wydarzenia sprzed kilku lat, jakie zaserwowali nam politycy naszego kraju?

Bezpośrednim impulsem było to, co działo się w Polsce w 2020 i 2021 roku. To była nasza rzeczywistość. Zdałam sobie sprawę, że jednak ten problem jest bardziej obszerny. Nawet w Stanach Zjednoczonych, gdzie prawa aborcyjne były gwarantowane, zaczęły dziać się pewne ograniczenia. Mam wrażenie, że na całym świecie dzieje się tendencja w kierunku zmian nie prowolnościowych czy liberalnych, ale wszystko odwija się w drugą stronę.

Czy jako polskie społeczeństwo, nie tylko kobiety, jesteśmy już gotowi na rewolucję? A może potrzeba nam więcej odwagi lub determinacji?

Niestety wydaje mi się, że tak. Potrzeba. Że musi stać się coś jeszcze bardziej tragicznego, coś co obudzi jeszcze więcej ludzi i te zmiany zajdą. Na razie mam wrażenie, że większość ludzi ciągnie ku temu, żeby mieć fajne, wygodne życie bez zmartwień i nie przejmuje się tym, żeby mieć w życiu wybór i móc decydować o własnych sprawach samemu, a nie ulegać decyzjom z góry. Nie chciałabym, żeby to wydarzenie miało tragiczny wymiar, ale niestety czasami to nieuniknione, żeby obudzić ludzi w kierunku rewolucji.

Dotykając tematu rewolucji, tytułem albumu mówisz, że nadchodzi ona falami. Czy masz na myśli to, że dokonuje jej się na raty?

Można to porównać do protestów, które miały miejsce w 2020 roku i do fali ludzi, które przewijały się przez duże miasta. To jedno odniesienie. Gdy rewolucja już wybucha, widzimy tylko efekt. Ale tak naprawdę, gdy już do niej dochodzi, dzieją się różne procesy i zmiany, które się nawarstwiają i są falami, które podmywają coraz więcej fundamentów i jak to już runie, to runie ostatecznie. Nawet jeśli rewolucja następuje gwałtowanie, te fale na początku muszą zadziałać. Możliwe, że wydarzenia z 2020/2021 roku to była pierwsza fala, a przed nami są kolejne.

Wy dokonaliście rewolucji na polskiej scenie, wypełniając lukę czekającą na silny, kobiecy wokal doprawiony konkretnym, brudnym, ale melodyjnym brzmieniem. Czy my, polscy słuchacze, jesteśmy gotowi na coś tak dobrego i ambitnego w Waszym wykonaniu? 😉

Myślę, że jak najbardziej. Wiele piosenek powstało właśnie dlatego, że mieszkamy w Polsce, chociaż teksty są w języku angielskim i często nasza muzyka jest odbierana jako niepolska. Gdybyśmy mieszkali na przykład we Francji, czy w Anglii, wiele piosenek by nie powstało. A my musimy po prostu robić swoje, grać jak najwięcej koncertów i wtedy zobaczymy co będzie się dalej działo. W Polsce jest wiele fajnych zespołów, które nie są wystarczająco docenianie i nie sprzedają przysłowiowych stadionów, ale robią swoje i prezentują muzę, która jest artystycznie bardzo fajna, inspirująca i niepowtarzalna. Wydaje mi się, że czasami po prostu trzeba poczekać na TEN moment, kiedy nastąpi przesycenie obecnym trendami muzycznymi i ludzie zechcą czegoś innego.

Może wtedy wraz z innymi zespołami grającymi bardziej gitarowo znajdziemy się my.

Dotarliście już poza granice naszego kraju zdobywając pozytywne recenzje. Czy to znaczy, że macie fanów na całym świecie?

Rzeczywiście, staramy się docierać z albumem „Revolution Comes In Waves” do kogo możemy, nie tylko w Polsce, ale i za granicę. Zdecydowaliśmy się na taki krok, żeby mieć wsparcie w agencji PR-owej, która wysyła nasz album do Włoch, Francji czy Niemiec. Dzięki temu faktycznie pojawiają się słuchacze z różnych stron świata, pojawiają się recenzje. W przyszłym roku planujemy koncerty nie tylko w Polsce, ale też w innych krajach. Mamy już pierwsze bookingi w Berlinie czy w Dreźnie, a kolejne ogłoszenia będą w styczniu. I nie będą to tylko festiwale w Polsce. Cały świat jest na wyciągnięcie ręki, po prostu trzeba tam dotrzeć, co nie jest łatwe, bo muzyki na świecie jest bardzo dużo. Myślę, że krok po kroku jednak idziemy do przodu.

Wybranie języka angielskiego dla Waszych tekstów ułatwia Wam tę sprawę.

Ostatnio spotykam się dwiema skrajnymi opiniami. Jedna jest taka, że jeśli jesteśmy w Polsce, ale nie śpiewamy po Polsku, zamykamy sobie różne drzwi. Ale przecież po drugiej stronie jest cały świat. Dlatego myślę, że nie warto przejmować się opiniami, tylko robić to co się czuje i to co wychodzi nam dobrze. Trzeba iść za ciosem. Język angielski to język światowy i myślę, że emocje w nim zawarte są zrozumiałe dla każdego. Ludzie przecież uwielbiają piosenki Depeche Mode albo The Cure, które są po angielsku. Czasami jedynie pełne zrozumienie tekstu wymaga większej uwagi, bo trzeba go przeczytać lub nawet przetłumaczyć. Muzyka z tekstami w języku angielskim jest na wyciągnięcie ręki i nawet dominuje w stacjach radiowych. Zdarza się, że artysta śpiewający w innym języku motywuje słuchaczy do nauki tego języka. Oglądałam kiedyś dokument o Depeche Mode, w którym pojawił się fan z Meksyku, na którym pewna piosenka zrobiła takie wrażenie, że się popłakał, chociaż nie rozumiał słów. Potem wgłębił się nie tylko w tekst, ale w ogóle w język angielski. I o to też w tym wszystkim chodzi.

Śpiewasz tak emocjonalnie, że znajomość języka angielskiego nie jest konieczna, żeby zrozumieć Waszą muzykę.

Przekaz emocjonalny w muzyce jest bardzo ważny.

Jakie plany koncertowe ma Izzy And The Black Trees?

Po krótkiej przerwie świąteczno-noworocznej ruszamy od końca stycznia. Przed nami trzy koncerty: w Dreźnie, Berlinie i Szczecinie. Potem pojawiać się będą kolejne ogłoszenia, mamy plany marcowe na kilka koncertów w Polsce, a później wkraczamy już w czas koncertowo-festiwalowy. Nie mogę jeszcze zdradzić niczego oficjalnie, ale na pewno na początku roku pojawi się kilka ciekawych ogłoszeń dotyczących większych festiwali. Na pewno nie będziemy się nudzić.

Czy jest coś czego chciałabyś życzyć naszym Muzycznym Zwierzom?

Chciałabym życzyć Wam dobrobytu, żebyście mogli chodzić na koncerty. 😉 Czasy nie są łatwe, każdy w jakiś sposób musi oszczędzać. Dlatego życzę nam wszystkim, żebyśmy mieli odłożone finanse na koncerty i festiwale w przyszłym roku. I żeby już nigdy nie wróciła pandemia. 😉

rozmawiała Ewelina Marek

Które miejsce zajął album „Revolution Comes In Waves” w TOP 2022 Muzycznego Zwierza? Pobierz magazyn ZA DARMO i sprawdź – TUTAJ!

ZAGŁOSUJ NA IZZY AND THE BLACK TREES I „REVOLUTION COMES IN WAVES” W PLEBISCYCIE ANTYRADIA! – KLIKNIJ

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *