Jules Maxwell (Dead Can Dance) o swoim solowym albumie „Cycles”

Poniżej przedstawiam Wam wywiad, który przeprowadziłem w maju ubiegłego roku z Jules’em Maxwellem, muzykiem Dead Can Dance znanym także z owocnej współpracy z Lisą Gerrard (także z DCD) i nagranego przez nich albumu „Burn”. Było to podczas spotkania autorskiego z panem Jules’em w łódzkim sklepie muzycznym Winyl Love w ramach wydania jego solowego albumu „Cycles”. Następnie tego samego dnia odbył się w Łodzi koncert Dead Can Dance.
Tym razem Jules Maxwell i Lisa Gerrard wystąpią w duecie na koncercie w Teatrze Wielkim w Łodzi 1 lipca 2023. Będzie to ich pierwszy wspólny koncert w Polsce i prawdopodobnie niebywałe widowisko muzyki new age. Bilety są dalej dostępne do zakupu w internecie.

Jak przebiegły prace nad albumem?

Jest to podwójny album – są dwie płyty, jedna pt. „Nocturnes” i druga pt. „Cycles”. “Nocturnes” powstało pierwsze, materiał na krążku został stworzony dla grupy tanecznej. Choreografka poprosiła mnie o spokojną muzykę fortepianową, więc spróbowałem zrobić coś podobnego do twórczości kompozytora Maxa Richtera. Rok później ponownie mnie o to poproszono, więc po jakimś czasie miałem 4 albo 5 utworów, które złożyłem w album. Następnie podczas lockdownu nagrałem „Cycles”.

Czy miałeś jakieś inspiracje przy nagrywaniu albumu?

Max Richter był wstępną inspiracją jeśli chodzi o styl muzyki, resztę wypełniała moja wyobraźnia. Czułem się jakbym malował obraz – nałożył pierwszą warstwę farby, potem kolejną a następnie może zeskrobał pierwszą.

Jak opisałbyś ten album?

Jest to dobra muzyka do zasypiania, obierania ziemniaków czy jechania przez miasto w deszczu.

Czy powstanie twojego albumu było planowane, czy spontaniczne?

Było to kompletnie spontaniczne. Nawet album „Burn” nagrany z Lisą nie był zbytnio zaplanowany. Według mnie czasami lepiej jest czegoś nie planować, a zorientować się, że właśnie stworzyłeś album kiedy już jest gotowy. Wtedy nie myślisz o zadowalaniu rynku muzycznego; po prostu tworzysz muzykę.

Jakie uczucia powinna wzbudzać twoja muzyka?

Mam nadzieję, że słuchanie jej jest jak medytacja. Chciałbym, aby była dla ludzi uspokajająca, aby wykorzystali ją jako sposób aby zwolnić tempo życia i dostrzec piękno dookoła siebie.

Czy uważasz, że dla takiej muzyki jest miejsce na rynku muzycznym?

Ona nie jest częścią żadnego rynku – ona się nie sprzeda. Powstało tylko 500 kopii tego albumu. Chciałem stworzyć coś, co odczuwa się jak dzieło sztuki. Jeśli chodzi o rynek muzyczny, nie, nic nie zmieni, ale mam nadzieję, że dla ludzi którzy ją kupią i pozostawią w odtwarzaczach będzie ona ważną częścią życia i inspiracją.

Jak pandemia wpłynęła na tworzenie muzyki?

Dała mi więcej czasu na pracę nad nią. Mieszkam w Londynie i dzielę biuro z przyjacielem, który jest świetnym gitarzystą, więc siedzieliśmy tam i w słuchawkach pracowaliśmy osobno nad swoim materiałem.

Jeden z teledysków został nakręcony w Polsce. Jak do tego doszło?

Reżyserem jest Jakub Chełkowski – widziałem jedno z jego dzieł i uznałem, że jest to po prostu genialne. Więc napisałem do niego, że uważam je za ogromną inspirację. Także kiedy Dead Can Dance grało koncert w Warszawie, Jakub przyszedł i zaczęliśmy rozmawiać. Nadarzyła się okazja aby nagrać teledysk do jednej z piosenek stworzonych z Lisą [Gerrard z DCD]. Zagrali w niej polscy aktorzy. Zresztą nie był to jedyny klip wyreżyserowany przez Polaka, więc mamy dużo powiązań z Polską.

Z czym konkretnie kojarzy ci się Polska?

Mam parę dobrych wspomnień związanych z Polską. Dead Can Dance ma tutaj duży krąg fanów. Za każdym razem jak przyjeżdżamy towarzyszy temu ekscytacja dzięki ogromnemu entuzjazmowi publiczności. Album który nagraliśmy z Lisą nawet był przez tydzień w top 20 polskich list przebojów. To brzmi jak coś, co mógłbym opowiadać wnukom.

Czy są jakieś albumy które dla Ciebie są tak specjalne?

Jest wokalista z Belfastu, który nazywa się Van Morrison. Ma płytę pt. „Common One”, która jest dla mnie bardzo istotna. W mojej młodości były płyty, które puszczałem obsesyjnie w kółko. Gerry Rafferty miał taki album „Night Owl”, słuchałem go bez przerwy. Jeszcze mogę wymienić “Tumbleweed Connection” Eltona Johna, „Bitches’ Brew” Miles’a Davis’a i „Spirit of Eden” Talk Talk.

Czy uważasz, że fani starzeją się razem z muzyką?

Tak, pełno ludzi przychodzących zobaczyć na żywo Dead Can Dance się zestarzało z tą muzyką; i ona jest dla nich wciąż bardzo ważna. Jest już osadzona w budulcu ich życia – to dla nich więcej niż muzyka, to ich historia. Dlatego tyle ludzi namiętnie przychodzi zobaczyć DCD – ponieważ przychodzą zobaczyć jak ich historia jest grana na żywo.

Jak zaczęła się twoja przygoda z Dead Can Dance?

Mój przyjaciel Steve grał na gitarze podczas solowych tras Brendana Perry’ego; przedstawił mi go na swoim weselu. Potem w 2009 Brendan zaprosił mnie, abym z nim zagrał podczas jego europejskiej trasy koncertowej, a w 2012 zostałem poproszony o zagranie światowej trasy z Dead Can Dance.

Czy kiedykolwiek koncertujesz solowo?

Niezbyt. Kiedyś mieszkając we Francji prowadziłem kawiarnię z moją żoną. Graliśmy tam koncerty co tydzień. Podczas tej trasy z DCD śpiewam solowo jako support przez pół godziny przed właściwym występem.

Dużo ludzi przychodzi na twoje występy?

Muzyka, którą gram na trasie różni się od tego, co znajduje się na albumie. Śpiewam tam piosenki. Myślę, że powolna muzyka byłaby dosyć ciężka dla widowni.

Zamiast krzeseł można by postawić łóżka.

*śmieje się* To dobry pomysł. Przychodzisz, idziesz spać, a potem wstajesz na Dead Can Dance.

Rozmawiał Kasetowy Diler – odwiedź konto na Instagramie:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *