Metallica – „72 Seasons”

Wygładzony, metalicznie-eteryczny thrash w żółtej okładce.

Po czterdziestu latach od wydania kultowego „Kill 'Em All” giganci thrash metalu wydali jedenasty album, który budzi spore kontrowersje nawet wśród najwierniejszych fanów kultowej Metalliki. Czy znajdziemy na nim przełomowe momenty i czy warto po niego sięgnąć?

Z ogromną ciekawością sprawdziła redaktor Ewelina Marek.

Było ekstremalnie ciężko zapomnieć o wszystkich recenzjach „72 Seasons”, które do tej pory wpadły w moje oko. Dałam jednak radę wyciszyć myśli i wyostrzyć słuch.

Nie zamierzam kreować się na thrash-metalową znawczynię-wyjadaczkę. To też tym bardziej chętnie podzielę się z Państwem opinią o najświeższym wydawnictwie Metalliki, która oparta jest na tym co doceniam najbardziej: spontanicznej, emocjonalnej reakcji na muzykę, którą słyszę po raz pierwszy.

No więc jak to jest z tą nową Metalliką? Ponosi czy nie ponosi?

Obiecuję, że głodni muzyki metalowo-lekkiej, ale wciąż pełnej rock’n’rollowego ducha… nie będą zawiedzeni. Na pewno jednak rozczarują się słuchacze czekający na pomysłowe dźwięki, które tworzą zupełnie nową jakość w thrashowych przestrzeniach pozbawionych kompromisu. Jest szybko, ale wciąż bezpiecznie, a w zakręty wchodzimy płynnie i bez ryzyka.

Czy o to właśnie chodzi, kiedy snujemy wizję nowego tworu z obozu gigantów thrash metalu?

Jak wszystko – to zależy. Jeśli szukają Państwo ciężkiego, riffowego pazura, znajdziecie go chociażby w ciekawie przedłużającym się „You Must Burn”, w „Crown of Barbed Wire” naprzeciw wychodzi zmienność dynamiki, natomiast gatunkowa szybkość spotka nas w doskonale już znanym „Lux Æterna” czy tytułowym „72 Seasons”. A co z charakterystyczną nutką mistyki? Wystarczy odpalić „If Darkness Had a Son” i mamy ją na wyciągnięcie ręki.

Nie wszystkich jednak zadowoli podstawowa wierność gatunkowi.

Nie ma się czemu dziwić. Nowa Metallica chociaż dynamiczna, zdaje się nieco zlewać w całość. Trudno jest wyłonić z niej coś ekstremalnie wyjątkowego.

Jest jednak w niej coś więcej niż zwykła kompozycja mocnych uderzeń… To przede wszystkim niebanalna koncepcja opowieści o sferze naszego życia, nad którą prawdopodobnie nigdy wcześniej się nie zastanawialiśmy.

– Pierwsza koncepcja tytułu została zmieniona, brzmiał „72 sezony smutku” – zdradził James Hetfield. – Uznałem, że pierwsze 18 lat życia to nie tylko smutek. Zadałem sobie jednak pytanie, jaki wpływ mają te pierwsze 72 sezony życia na kształtowanie się nas jako ludzi. Dzieciństwa już nie zmienimy, ale musimy pracować nad sobą.

Jeśli ubierzemy tę historię we wciąż w znakomitej formie wokal Hetfielda i energię uderzeń odporną na upływ czasu… mamy całkiem niezły, ponad godzinny kawałek muzyki.

I tak właśnie oceniam najnowszą opowieść o 72 indywidualnych porach roku.

⚡️Powiem więcej. Jest dostatecznie przyjemnie, żebym pragnęła co jakiś czas sięgnąć po wygładzony, metalicznie-eteryczny thrash w żółtej okładce.

POBIERZ ZA DARMO NAJNOWSZY NUMER MUZYCZNEGO ZWIERZAkliknij

metallica, recenzja, 72 seasons,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *